Nie da się ukryć. Wszystko już było.
Gdziekolwiek nie pojedziesz, czegokolwiek nie zobaczysz, cokolwiek nie zrobisz – ktoś już tam był, widział to, robił.
John Koenig w swoim Słowniku nieokreślonych smutków znalazł nawet osobne określenie na ten stan – vemödalen, oznaczające powszechną frustrację każdego fotografa, który nagle zdaje sobie sprawę z tego, że piękno natury, którym się zachwyca, było już wcześniej pewnie widziane przez tysiące innych osób, a nawet uwiecznione na dziesiątkach tysięcy innych zdjęć i przez to zaczyna je postrzegać jako coś mniej unikatowego.
Jako nic specjalnego.
Podobno nie ma osoby, która by tej frustracji nie doświadczyła.
Cóż – JA jestem
Mam okna wychodzące na zachód i codziennie widzę jak słońce spada na mój stół, zanim schowa się za czubkami drzew. Chciałabym choć raz przejść obok tych okien obojętnie, bez tego szczeniackiego zachwytu, że to tak. Że dzisiaj jak płomień, że dzisiaj zza chmur, a dzisiaj przez mgłę.
Nie umiem. Naprawdę, próbowałam – nie umiem.
Na skutek tego mam setki zdjęć samego nieba.
Setki zdjęć wszystkiego, przy czym brakło mi słów.
Drewnianych drzwi starego kościoła, chociaż mijam go kilka razy w tygodniu.
Psa i kota przytulonych we śnie, chociaż sypiały tak codziennie.
Śpiącego rycerza, chociaż lata lecą, a on wciąż taki sam.
Także miejsc, których człowiek sam by nie wymyślił. Choćby to były miejsca tak powszechnie dostępne i turystycznie wyeksploatowane, że frustracja vemödalen byłaby tu całkowicie usprawiedliwiona.
Bo mnie zawsze więcej niż o samo miejsce chodzi o ten brak słów.
To jednak u mnie coś specjalnego.
Z tego punktu widzenia, fakt, że wszystko już kiedyś było udziałem kogoś innego, nie ma żadnego znaczenia. A strach opisany przez Koeniga nie powiększa, póki co, sumy moich strachów.
Słownik Koeniga znajdziesz tutaj