albo przekleństwo podzielnej uwagi
Zawsze miałam podzielność uwagi.
Taką magiczną, (wydawało mi się jeszcze niedawno), moc, która pozwala sprawniej wykonywać codzienne czynności. Miałam więc tę umiejętność wykonywania kilku rzeczy jednocześnie i wykorzystywałam ją na potęgę, a jeśli kiedykolwiek zdarzało się, że coś nie grało, przyczyny kłopotów upatrywałam wyłącznie w moich niedostatkach tej zdolności, a nie w jej stosowaniu. Starałam się ją wtedy zwiększać, wprowadzając w życie specyficzną kategorię czynności „przy okazji”.
Wybierając się na spacer z dziećmi, przy okazji telefonowałam do koleżanki, by zamienić jeszcze kilka słów o pracy. Przy okazji wizyty u fryzjera, umawiałam się na spotkanie z lekarzem. Czytałam książkę, przy okazji zerkając na wiadomości w telewizji.
Takie postępowanie wydawało mi się nie tylko w porządku, ale wręcz postrzegałam je jako fundament prawidłowego zarządzania własnym czasem.
Aż kiedyś wpadła mi w rękę książka „Jedna rzecz”, w której Gary Keller opisuje destrukcyjny wpływ wielofunkcyjności na pracę i życie zawodowe.
Zaczęłam przyglądać się temu „przy okazji”.
I rzeczywiście, coraz częściej zauważałam, że nawet jeśli mamy zdolność skupiania uwagi na kilku rzeczach jednocześnie, nigdy ta uwaga nie będzie na wszystkich skupiona w takim samym stopniu. W najlepszym razie i tak tylko jedna rzecz będzie zrobiona naprawdę dobrze. A najczęściej – żadna.
Świat jest pełen wielofunkcyjnych maszyn i robotów, chociaż wszyscy znają powiedzenie, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Trochę jak roboty zachowywałam się i ja, chlubiąc się podzielną uwagą.
W rezultacie w pracy myślałam o dzieciach, przy dzieciach o tym, co zrobić na kolację, a robiąc kolację, o tym, co jeszcze zostało do zrobienia w pracy. W ten sposób nieustannie miałam wciąż wzrastające poczucie winy.
Zaczęłam więc zwalczać work-life balance w takim wydaniu.
Przy okazji wpadłam gdzieś w odmętach sieci na opinie, że najbardziej oporni na wielofunkcyjność szczęśliwcy to ci, którzy zajmują się uprawami. Mają ustalony harmonogram zbiorów i wiedzą, że nie da się od razu orać, siać, nawadniać i przygotowywać żniwa. W danym czasie robią z pełnym poświęceniem tylko jedną rzecz w drodze do wyznaczonego wcześniej celu. Zupełnie jakby „Jedna rzecz” Kellera powstała o nich i dla nich.
Ale o ile wprowadzenie takiego modelu pracy, choć ciężkie (zwłaszcza, gdy w jednym dniu kończy się kilka terminów sądowych), jest do zrobienia, w pozazawodowym życiu przychodzi znacznie trudniej.
Dalej więc przysłuchiwałam się opowieściom przy rodzinnym stole, spisując jednocześnie listy zakupów albo (częściej) myśląc o sprawach zawodowych, co ujawniało się u mnie lekką nieobecnością źrenic, a co mój mąż nazywał „obłędem w oczach”.
A potem przeczytałam książkę, w której autorka kreując rozmowę głównej bohaterki z matką, opisuje taką scenę:
To brzmiało jak zarzut. W kontekście całej historii – to był zarzut.
I nagle stanęły mi przed oczami te wszystkie chwile, kiedy w odpowiedzi na pytania dzieci, męża, przyjaciół, rodziców, czy współpracowników odpowiadałam odruchowo: „Mów, mów”, jednocześnie kontynuując pisanie, sprzątanie, wybieranie numeru telefonu, wyszukiwanie czegoś w internecie, ustawianie nawigacji lub wykonując milion innych, drobnych czynności. Czasem dodawałam nawet „Spokojnie, ja mam podzielną uwagę”.
A ile razy sama usłyszałam takie „Mów, mów”.
Od tamtej pory myślę, że nawyk wykorzystywania podzielności uwagi w kontaktach z innymi to przekleństwo, a nie umiejętność.
Obiecałam sobie, że go zwalczę.
Powiesz, że nie da się tego uniknąć.
Da się. Musi się dać. Tarcza ma tylko jeden środek.
Z czegoś trzeba zrezygnować.
Poświęcić swoją uwagę niepodzieloną. Swój czas niepodzielony.
Trzeba chociaż spróbować.
Żeby nie być robotem tylko uprawiać życie.