albo o zgubnych skutkach zbyt wąskiej specjalizacji
Podobno rozwój cywilizacji na dobre rozpoczął się od momentu, gdy obowiązki szamana rozdzielono pomiędzy lekarza, księdza i nauczyciela. Według mnie na tym etapie można było spokojnie poprzestać. Niestety kolejne pokolenia zamiast zahamować ten proces, na wyścigi go pogłębiały, w wyniku czego dzisiaj świat należy do specjalistów.
Specjalistów potrzebuje rynek, na specjalizacji opiera się też system edukacji wykorzystując do tego specjalistyczne metody i specjalistyczne pomoce naukowe. Bycie specjalistą w jakieś dziedzinie nobilituje, dodaje wzrostu i środków na koncie. Nic złego, prawda?
Tylko, że jednocześnie jest coraz mniej czasu na poszukiwania. Profilowane kierunki kształcenia wprowadzane są na coraz niższe etapy nauczania. Dzieci mają się skupić tylko na tym, co będzie im potrzebne. Z drugiej strony jednak … skąd mają wiedzieć, co im będzie potrzebne. Od rodziców?
Przygoda z plastyką czy muzyką kończy się zanim się jeszcze na dobre rozpoczęła, podobnie jak przygoda z każdą inną dziedziną „nieprzydatną”. Do egzaminu, do matury, do pracy.
A życie?
No właśnie. Dzisiaj bycie specjalistą to nie nagroda za doświadczenie i pasję. Dzisiaj to konieczność. Rzeczywistość, w której każdy uczestnik rynku pracy musi skupić się na jednym zajęciu, żeby przetrwać.
Potwierdzają to niemal wszystkie poradniki przedstawiające złote recepty na udane, satysfakcjonujące „życie w dobrobycie”. Sprowadzają się one w skrócie do tego, by dążyć do bycia najlepszym w jednej, wąskiej dziedzinie. Sugerują też, że częste zbaczanie z raz obranej drogi zawodowej nie zapewni świetlanej przyszłości, a już na pewno nie pozwoli z dumą nosić niezbędnego tytułu specjalisty. Stąd ta powszechna teraz „walka o doświadczenie”, która każe młodym ludziom wybierać oferty pracy ściśle związane z branżą, do której aspirują, choćby były nie tylko mniej interesujące finansowo, ale nawet w praktyce wiązały się ze stratami (nierzadko koszty przekraczają wynagrodzenie zapewniane w ramach praktyk) czy pracą ponad siły i w toksycznej atmosferze.
To nie znaczy, że specjalizacja jest zła. Wręcz przeciwnie, każdy chce korzystać z usług wyspecjalizowanego lekarza, prawnika, architekta i innego przedsiębiorcy, który nie ma tej luksusowej możliwości, by uczyć się w swojej pracy na błędach.
To znaczy jedynie, by specjalizację wybierać świadomie, nie za wszelką cenę, a przede wszystkim nie rozciągać jej na pozazawodowe życie. Szalona pogoń za specjalizacją, przy dzisiejszym tempie życia i nasilającej się rywalizacji, pozbawi nas czasu na drobiazgi, z których to życie się składa.
Darwin, tłumacząc kiedyś zawiłości ludzkiego umysłu powiedział, że zawsze poza nauką uwielbiał też poezję, ale jego całkowite zaangażowanie w badania naukowe, wygrało później z chęcią poświęcenia choćby kilku chwil poezji, odsuwając ją na dalszy plan. Po latach, kiedy spełniony naukowo miał wreszcie na nią czas, okazało się, że nie umie już czytać wierszy, nie rozumie ich, a nawet go męczą. Często mówił o tym, ku przestrodze lekceważących swoje pasje i poszukiwania. Dzisiaj nikogo to jednak nie zniechęca, jako zwykły skutek uboczny procesu specjalizacji, dość łatwy zresztą obiektywnie do zaakceptowania.
Jestem pewna, że gdyby Leonardo da Vinci żył w naszych czasach, byłby prawdopodobnie zwykłym Leonem Zawodowcem, z jasno określonym celem w swoim nieskomplikowanym CV. I oczywiście nie mam tu na myśli pamiętnej kreacji Jeana Reno, w filmie Luca Bessona, a prawdziwego specjalistę, z dobrze rokującą manufakturą, na którejś z wąskich uliczek Florencji. Do wyboru miałby pewnie oprócz tego, jedynie życie wiecznie bujającego w obłokach kloszarda – fantasty.
Chciałabym w tej erze super – specjalistów, poza swoją specjalizacją, specjalizowac się się też w zwykłym życiu. Żeby nie obudzić się za kilkanaście lat z ugruntowaną pozycją zawodową i chaosem w głowie, spowodowanym bezspornym, bo stwierdzonym przez innego specjalistę, całkowitym wypaleniem zawodowym.
Swoją drogą ciekawe, czy Leonardo kiedykolwiek o tym zjawisku słyszał?