Mam dwie wiadomości.
Dobrą i złą.
Dobra jest taka, że nie jesteś nieudacznikiem, nawet jeśli wciąż przytrafiają ci się życiowe porażki.
Zła jest taka, że nie jesteś człowiekiem sukcesu, nawet jeśli głównie odnosisz sukcesy.
I jedno i drugie nam się jedynie przytrafia.
Nie jesteś tyle wart, ile ostatnie twoje dzieło – wbrew złotym myślom udostępnianym namiętnie na facebookowych wall’ach. Wartość ta jest zmienna i zależy od wielu czynników, na które nie mamy wpływu. Ile warte byłoby dzieło Picassa, gdyby je stworzyl w czasach średniowiecza? Czy ktoś w ogóle by je kupił? A co w przypadku sztuki czy filmu, który przyniósł klapę? Czy zgodnie z tą zasadą autor nie powinien się zaszyć w leśniej głuszy, zdając sobie sprawę z tego, jak mizerna jest jego wartość? Wiesz ile arcydzieł w ten sposób nigdy nie ujarzałoby światła dziennego?
Nie jesteś nawet tyle wart, ile rzeczy którymi się zajmujesz – bo i to ostatnio przeczytałam z silnym pragnieniem potrząśniecia autorem, choć nie będzie mi to dane, bo to podobno Marek Aureliusz wypalił taką mądrością, pewnie w którejś z rzymskich łaźni i po spożyciu wielu łyków starożytnej lory.
Łatwo przychodzi tworzenie takich haseł jak jesteś filozofem na tronie i trzęsiesz starożytnym imperium. Prosto wtedy utożsamiać swoją wartość z rzeczami, którymi się zajmujesz na co dzień.
Ale zwykli ludzie zajmują się na co dzień zwykłymi rzeczami. Rzeczami, które rzadko są ich wymarzonym zajęciam, a częściej pracą, która pozwala przetrwać, zapłacić rachunki, kupić dziecku bilet do kina albo biografię Marka Aureliusza. Więc nawet jeśli chwilowo nie zarządzasz żadnym imperium, to nie ma przełożenia na twoją wartość.
Nie jesteś też tyle wart, ile możesz dać z siebie innym – bo nie każdy i nie przez cały czas ma możliwość cokolwiek z siebie dać. Dajesz ludziom serce, wsparcie, efekty swojej pracy albo swojej twórczości? Pomagasz biednym, chorym, wykluczonym, niezaradnym? Wspaniale. To naprawdę coś! Ale jeśli akurat nie możesz? Jeśli to ty jesteś w chwili obecnej biedny, chory, wykluczony i niezaradny? Czy to oznacza, że niewiele jesteś wart? Zobacz, na jakich twierdzeniach i złotych myślach ludzie budują świat. Co ze staruszką bez pamięci, chorym dzieckiem, nastolatkiem w depresji? Co z tymi wszystkimi, którzy na jakimś etapie swojego życia głównie potrzebują pomocy innych? Nie są w stanie nam nic dać. Bezwartościowi?
Nie jesteś wreszcie tyle wart, ile warte są twoje obietnice – bo ich spełnienie nie zawsze zależy od ciebie. Czasem okoliczności towarzyszące składaniu obietnicy są diametralnie inne, niż te w których przyszło obietnicę spełnić. Wiedząc o tym, nigdy byś jej nie zlożył, ale to przecież nie znaczy, że od początku wiedziałeś, że nie dasz rady. Że chciałeś oszukać, że lekceważysz, że jesteś nieodpowiedzialny. Nie wszystko da się przewidzieć. Czasem coś się po drodze wydarzy, braknie pieniędzy, pracy, sił, zdrowia, kluczowe dla ciebie sprawy przysłonią ci chwilowo wszystko inne. Przeżyjesz to na swój sposób. Będziesz żałowal, wstydził się, czasem poniesiesz stratę dużo większą niż materialna – stracisz zaufanie przyjaciela, dziecka, siostry i tak dalej. Ale żadna z tych rzeczy nie sprawi, że będziesz mniej wart.
To luksus móc spełniać wszystkie dane obietnice. To szczęście, spokój duszy i stan idealny, do którego każdy człowiek podświadomie dąży. Życz tego luksusu sobie i wszystkim, którzy tobie składają obietnice. Ale jeśli zawiodą – nie myśl, że są bezwartościowi. Ty też nie jesteś, jeśli wypełnieniu obietnicy stanął na przeszkodzie jakiś brak – w portfelu, w zdolnościach, w zaangażowaniu albo w stanie zdrowia. Tak wygląda życie.
Dlatego nigdy nie pytaj ile jesteś wart.
Jesteś wartością bez limitu, bo jesteś.
Pytaj raczej
Czego jestem wart?
I uwaga, tu też się nie ograniczaj 🙂
A potem idź po to, co wymyślisz jak po swoje, ponosząc porażki, odnosząc sukcesy i cały czas pamiętając, że to co ci się przytrafia po drodze, nie ma żadnego wpływu na to, ile jesteś wart.
Że często to właśnie życie nam się „przytrafia”, wbrew górnolotnym twierdzeniom współczesnych, domorosłych „filozofów na tronie”.