Między szczerością, a okrucieństwem…

Jest takie stare powiedzenie, że uczciwemu człowiekowi przystoi tylko jedno kłamstwo: Świetnie dziś wyglądasz. W każdym innym przypadku, wszystko to co mówi, powinno odzwierciedlać to co myśli i czuje – zgodnie z rzeczywistością.

To najlepsza definicja szczerości, jaką można sobie wyobrazić. Takiej szczerości nie sposób przecenić, bo jest podstawą prawdy i autentyczności, choć każdy, kto ma trochę oleju w głowie i telewizor w domu wie, że są to cechy tak samo cenne jak i rzadko spotykane.

Ale jest też druga definicja szczerości, mówiąca, że to nieukrywanie swoich myśli, uczuć i zamiarów. Ta jest trochę niefortunna, bo często bywa rozumiana opacznie i wtedy prowadzi do przekroczenia granic.
Bo i szczerość ma swoje granice.
Cienka, niewyraźna linia dzieli ją z nietaktem i obcesowością, a nawet okrucieństwem.

Nieukrywanie myśli to przecież nie to samo co komunikowanie ich bez potrzeby ani jakiejkolwiek zachęty, każdemu, kto akurat stoi na drodze. A wydaje się, że niewiele osób szczycących się szczerością o tym wie.

Zawsze mnie zastanawia, skąd ta tkwiąca w ludziach, niedająca się powstrzymać, konieczność wypowiedzenia choć kilku „szczerych” słów na temat cudzego życia, cudzego wyglądu, cudzego psa, właśnie podjętej decyzji czy dokonanego wyboru. Najczęściej krytyczna i z pozycji człowieka, który wie lepiej. Bez pytania, bez prośby o radę, nawet bez cienia zażyłości uzasadniającej takie uwagi.

Doszliśmy do takiego punktu, w którym można niemal bezkarnie kogoś obrazić, zasłaniając się szczerością. Szczycąc się nią. Memy z napisem: Za szczerość nie przepraszam biją rekordy udostępnień. A przecież za szczerość nikomu by nawet nie przyszło do głowy przepraszać. Ale już za osąd, o który nikt nie prosił – wypadałoby.

Chcesz być szczera?
Dbaj, by mówić dokładnie to, co myślisz.
Ale ważniejsze może jeszcze – myśl, kiedy w ogóle cokolwiek powiedzieć.
Bo może jedyne, co zmienisz na lepsze swoją szczerością, będzie tylko własne samopoczucie – poprawione cudzym kosztem.