I nie przyszedł jako mędrzec i uczony Choć pewnie wtedy łatwiej tym byłoby wierzyć, Którym Oksfordy i Sorbony Służą, by nimi wartość innych ludzi mierzyć Ale jako dziecko, byś pojął, że to twoja słabość stanowi w istocie twoją doskonałość I nie przyszedł, jako bogacz ubrany w klejnoty Ani jako Pan na rozrzuconych po bezkresach zamkach Choć zyskałby tym tych, dla których bogiem wciąż przedmioty, akcje, obligacje i kredyt we frankach Ale jak dziecina, matki ramion spragniona Byś wiedział, że najcenniejsze co możesz dać komuś To twoje ramiona I nie przyszedł wprost z nieba Grzmiąc: "Uwierzcie we mnie" Ale jak Człowiek Byś uwierzył widząc, Że cuda się dzieją Codziennie